Samozwaniec. Lisioły na Kremlu. Tom 3 i 4.

Samozwaniec. Lisioły na Kremlu. Tom 3 i 4.

Tak się kończą szaleństwa bez zmiarkowania, mości Dydyński *rzucił Lisioł okuty w zimowe futerko podczas wyczerpującego leżenia na lufie, którą szlachcic polski musi pchać po lodzie i śniegu. Smętnie brzęczące łańcuchy zawtórowały futrzakowi*. Moskiewską niewolą zaczynamy Tom 3 i 4 książki „Samozwaniec. Polacy na Kremlu” pióra Jacka Komudy. Jest zimno, jedzenia nie ma, po napitku nie ostało się nawet miłe wspomnienie. Lodowe pustkowia i pchanie armaty, które oczywiście Lisioł pozostawia głównemu bohaterowi. I tak aż do moskiewskiej celi. Na ucieczkę z tego mroźnego piekła Lisioł musiał sporo poczekać, bo należało zrobić miejsce polityce oraz sprawom tajemniczego kultu.

Lisioł zaczyna podejrzewać, że mości Jacek Dydyński może i jest urodzony pod szczęśliwą gwiazdą, ale dla wyrównania rachunku przechodzi pod każdą możliwą drabiną. Ledwo co udało się ogon z jednej niewoli wynieść, już pan szlachcic do kolejnej się dostał. Lisioł z niedowierzaniem pokręcił łebkiem i wszczął taką awanturę, że sanie się przewróciły. W ten sposób futrzak własnym nosem wyznaczył szlak w śniegu. Jak się szybko okazało, odzyskanie wolności wcale nie sprawiło, że śnieg, głód i chłód stały się mniej dojmujące. Na otarcie łez (łez rozpaczy oraz wyczerpania) śladem uciekinierów wyruszył kudłaty stwór z demonicznego nasienia zrodzony. Trzeba będzie ogniem oczyścić ten problem *zapiszczał Lisioł, dmuchając na lekko przypalony ogon*. W takich warunkach rodzi się przyjaźń między Borysem, byłym sługą tajemnego kultu, a szlachcicem polskim, który ma więcej szczęścia niż rozumu. Nie jeden raz przyjaźń ta zostanie wystawiona na próbę, ale czy to koniec kłopotów? Oczywiście, że nie! Dymitra trzeba przecież posadzić na carskim tronie *pokiwał łebkiem Lisioł, zamykając szyszak husarski na pysku* i to siłą.

I znowu Lisioł pędzi na złamanie karku w husarskiej szarży. Futrzak zamyka tylko oczy i modli się do wszystkich bogów truskawek oraz siebie samego, żeby wyjść z tej przygody cało. Tak się w tej szarzy Lisioł zapamiętał, że aż do Moskwy dojechał. Ze zdziwieniem odkrył, że to już. Orły dotarły na Kreml! Tylko co teraz?

Moskwa okazała się taką samą wylęgarnią kłopotów jak każde inne miasto. Alkohol, uśmiechy podszyte kłamstwem i dziwne misje specjalne, obejmujące poszukiwania przywódców tajnego kultu, bo jaśnie carewicz nie może spać spokojnie *odgłosy lisiego niezadowolenia*. Do tego Polacy hucznie świętują, więc burda za burdą wstrząsa Moskwą. Szlachecka wolność okazuje się miła tylko najeźdźcom. Nic więc dziwnego, że mości Dydyński cały czas w niełaskę popada razem z całym pocztem. Do tego nasz heros kobietę moskalską sobie przygruchał i raz jej nie chce, raz ją chce, a jego pocztowy cierpi katusze, bo zawsze niewiasty chce. Istny dramat *mruczy Lisioł, patrząc, jak wszyscy biegają z prawa na lewo, i z lewa na prawo*. Chaos w czystej postaci. Jednak łatwiej gnać na koniu w dzikiej szarży, niż politykę uprawiać. Niestety bitew w tych dwóch tomach jest znacznie mniej niż w poprzednich. Za to szukanie tajemnego kultu – Oprycznego Dworu – nabiera rozpędu *pisnął Lisioł, zapuszczając długą brodę na Moskala*. Trza Moskwę opuścić i w dzicz wyruszyć, śladów przeszłości szukać.

Gdy już wszystko wydaje się układać, pojawia się kolejny mości Dydyński, brat głównego bohatera. Ten ród ma we krwi kłopoty. Ledwo przyjechał do Moskwy, a już Lisioł ma ochotę na zawał zejść *złaź z tego dachu ty Lachu jeden! Kretynie nieboski!* Ekhm, futrzak nie musi wspominać, że tyle, jeśli chodzi o chwilę spokoju. I pomyśleć, że głównie o baby poszło i władze oczywiście. Jak jednak wiadomo, kto mieczem wojuje od miecza ginie *rzucił Lisioł, opuszczając płonącą Moskwę*.

Tom 3 i 4 owocują w znacznie większą ilość polityki niż poprzednie. Są podrozdziały od strony cara, króla Polski, a nawet Czech oraz Szwecji *Lisioł macha łapką, bo szkoda piszczeć*. W efekcie postaci i wątków przybywa. Konstrukcja powieści robi się trochę pogmatwana, Lisioł miał nawet wrażenie, że w tym barszczu zbyt wiele grzybów pływa. To zupa grzybowa, nie grzyby w sosie! Sama historia Mości Pana Dydyńskiego jest wystarczająco porywająca, aczkolwiek nieraz ten szlachcic miał za dużo farta jak na lisi nos.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lisioł Aten – to (nie) jest Sparta!

Japonia 1937-1945

Lisioł Katyński